EGZORFINY A POKARMOMANIA, CZYLI DLACZEGO KOCHAMY SWOJE ALERGENY?

Podobnie, jak nie powinniście leczyć oczu bez głowy lub głowy bez ciała, nie powinniście leczyć ciała bez duszy.
za Sokratesem – Josef Jonas

Alergia pokarmowa…

Tym pojęciem coraz częściej określana jest mnogość niepożądanych reakcji na spożyte pożywienie. Nie wszystkie one – według wykładni medycznej – są efektem klasycznych odpowiedzi alergicznych organizmu. Takie określenia jak pseudoalergia czy nietolerancja pokarmowa powstały w celu rozróżnienia mechanizmów powstawania tych reakcji. Toteż wspólny pojęciowy mianownik, jakim jest nadwrażliwość pokarmowa, może pełnić rolę ochronnego parasola przed deszczem zarzutów dotyczących nieprecyzyjności określeń. W praktyce jednak najczęściej zacierają się słowne różnice – zbyt wiele sytuacji dotyczy jednocześnie kilku wyżej wymienionych pojęć, by zaistniała możność i potrzeba ich ostrego podziału. Ten sam pokarm, np. mleko lub orzechy, może być przyczyną astmy alergicznej a zarazem wyzwalać migrenę lub reumatoidalne zapalenie stawów – częste objawy nietolerancji danego produktu. Choć w mechanizmie powstawania nietolerancji pokarmowej udział systemu immunologicznego bywa często nierozpoznany, błędem byłoby jego wykluczenie z całości zachodzących procesów. Uwzględniając zatem złożoność i niejednorodność zjawiska nadwrażliwości pokarmowej, pozwólmy sobie pozostać przy wygodnym, obiegowym terminie alergii – czyli uczulenia.

Bardzo częstym, paradoksalnym objawem alergii pokarmowej jest silne przywiązanie dotkniętej nią osoby do uczulającego pożywienia. Może nim być skądinąd bardzo wartościowy, polecany rodzaj pokarmu, a także przeróżne używki lub łakocie. Jeżeli nasz znajomy rozmówca, skarżąc się na wiele dolegliwości i mając jednocześnie świadomość swych błędów dietetycznych, oznajmia nam, że gotów jest zrezygnować z… tu następuje wyliczanie pozycji z obecnego menu… ale tej jednej, jedynej (może dwóch lub trzech) rzeczy na pewno się nie wyrzeknie, w dziewięćdziesięciu na sto sytuacji mamy zdiagnozowaną przyczynę ukrytej alergii pokarmowej. Problem zdrowotny ukrywać się może w kawie, czekoladzie, serku, cieście od babci lub w tatarze z jajeczkiem.

Można w tym miejscu dodać, że wśród objawów wymienianych jednym tchem przez przypuszczalnych alergików przywiązanych do swego wyzwalacza bywają tak różne i pozornie odległe jak: migrena, depresja, bóle gardła, mięśni i stawów, zespół drażliwego jelita, owrzodzenia przewodu pokarmowego, kłopoty z pamięcią, stany grypopodobne, chroniczny nieżyt nosa, dzwonienie w uszach, obrzęki, biegunki lub zaparcia, egzemy, wymioty, nudności, ataki astmy lub palpitacje, a także bóle brzucha, zapalenia ucha środkowego, nadmierna ruchliwość i brak uwagi u dzieci.

Czemu zatem te utrudniające życie stany są wciąż podtrzymywane i niejako hołubione przez doświadczających takich utrapień ludzi?

Pomijając powszechne zjawisko braku kojarzenia przyczyn z odległymi w czasie (o kilka, kilkanaście godzin lub nawet 2 – 3 dni) skutkami, nieuchronnie nadchodzą pytania pomocnicze. Czemu organizm – tak mądry twór – daje się wyprowadzić na manowce i zaczyna lubić szkodzące mu pożywienie? Czyżby i w odniesieniu do powszednich posiłków wchodził w grę mechanizm uzależnień? Czy mleko, pszenica, jęczmień, fasola i inne od wieków „przypisane” ludziom pokarmy miały jakieś narkotyczne właściwości? Czy można w ogóle mówić o tzw. zdrowym instynkcie człowieka?

W dzisiejszym świecie pytania mnożą się w miarę przybywania odpowiedzi. Jednak spójrzmy na to, co udostępniły nam do tej pory nauka, obserwacja i doświadczenie. Oferowane wyjaśnienia na pewno nie pozostaną na wieki niezmienne; są one miarą naszej obecnej potrzeby i poziomu pojmowania zjawiska – tym razem od jego materialnej strony.

Chcąc dotrzeć bliżej sedna łamigłówki, jaką u ponad 50% badanych jest zajadanie się bez umiaru szkodliwym dla nich pokarmem, po drodze

trzeba się przyjrzeć kilku mitom

dotyczącym sposobu trawienia i wchłaniania substancji spożywczych. Niewykluczone, że trzeba będzie w nas samych te mity obalić. Przypomnijmy sobie zatem, czego uczono nas w szkołach – oto Mit I:

Pożywienie w procesie trawienia ulega rozłożeniu na składniki podstawowe, czyli białka na aminokwasy, węglowodany na cukry proste, tłuszcze na monoglicerydy i kwasy tłuszczowe.

Ta modelowa sytuacja jest oczywiście bardzo pożądana, ale czy prawdziwa? Mnogość składników pokarmowych dostarczonych jednocześnie w złożonym posiłku utrudnia ich dokładne strawienie. Produkty zawierające przewagę skrobi wymagają w celu rozłożenia zdecydowanie innego odczynu środowiska niż produkty wysokobiałkowe. Także mnogość enzymów, jaka wydziela się w odpowiedzi na dostarczenie zbyt zróżnicowanego pokarmu, znosi wzajemnie swoje działanie. Efektem tej sytuacji jest częściowo strawiona, zbyt długo zalegająca w żołądku i w jelitach masa, która w miarę przesuwania się w dół nabiera coraz więcej cech toksycznych. Powszechne niedobory enzymów trawiennych i odtruwających – wynikające przeważnie z przeciążenia organizmu toksynami środowiskowymi – a także grzybice i dysbakteriozy jelit są następną przyczyną takiego stanu. Nierzadko po spożyciu tradycyjnego – lub bardzo egzotycznego i źle zestawionego – posiłku czujemy się słabsi i bardziej zmęczeni niż przed rozpoczęciem biesiady. Ilość energii zużytej na utrudnione trawienie i wzmożone odtruwanie przekroczyła dawkę dostarczoną w smacznym obiedzie.

Wielu czytelników w tym miejscu może mi zarzucić powoływanie się na tzw. patologiczną sytuację zdrowotną, podczas gdy w zdrowym ciele wyżej wymienione procesy zachodzą w sposób modelowy. Uprzedzając ewentualne zarzuty, przytoczę pewne doświadczenie obwarowane medyczną kontrolą.

Grupie dorosłych osób uznanych za całkowicie zdrowe podano do wypicia rozpuszczoną w wodzie skrobię ziemniaczaną. Po 15 – 30 minutach próbki ich krwi zawierały nieodmiennie do 300 cząsteczek skrobi w 1 ml. Doświadczenie to demaskuje zarazem Mit II, który zakłada, że organizm oddziela i wydala niepotrzebne substancje, a w związku z tym nie strawione cząstki nie przedostają się do krwiobiegu.

Mitem jest więc „szczelność” naszych jelit. Związane z pożywieniem objawy alergiczne, jakie mają miejsce na skórze lub w układzie oddechowym, są odpowiedzią na znajdujące się we krwi, nie strawione lub częściowo strawione cząstki pokarmu. Nasz układ immunologiczny nie reaguje alergią na drobne, własne elementy składowe – takie jak cukry proste lub aminokwasy.

Przytoczone powyżej efekty doświadczenia dotyczyły ludzi o zdrowych kiszkach. Możemy więc bez trudu wyobrazić sobie sytuację w odniesieniu do tych wszystkich, których jelita zostały uszkodzone infekcyjnymi lub alergicznymi zapaleniami oraz zasiedlone drożdżakami takimi jak Candida przeobrażona w strzępki grzybni…

Oczywiście – i na szczęście – nie wszyscy ludzie reagują nadwrażliwie na krążące w krwiobiegu, nie rozłożone cząstki pokarmu. U większości z nas pewne komórki umieszczone w ściankach jelit – w tzw. kępkach Peyera – spełniają swoje pracowite zadanie, odróżniając cząstki pokarmowe od organizmów chorobotwórczych – niczym urzędnicy biura imigracyjnego wyławiający groźnego przestępcę z grona poczciwych turystów. Poprzez pobieranie próbek zawartości jelita komórki te przygotowują nasz ustrój na pojawienie się cząstek pokarmu w krwiobiegu. Ten fizjologiczny, bardzo potrzebny proces coraz częściej jednak ulega załamaniu. Powodować je może nadmiar spożywanej substancji określonego rodzaju – czyli to, co jemy często, w dużej ilości i… z przyjemnością.

Nałogowe jedzenie jako aspekt nietolerancji pokarmowej długo nie przyczyniało się do jej medycznej wiarygodności. Dopiero w ostatnich latach logiczne wyjaśnienie tej spożywczej łamigłówki ujawniło się pod postacią egzorfin – związków chemicznych, w budowie bardzo podobnych do produktów naszego własnego organizmu zwanych endorfinami. Aby więc rozszyfrować rolę tych egzo- czyli zewnątrzpochodnych substancji, najpierw przyjrzyjmy się endorfinom. Ich nazwa pochodzi od morfiny – gdyż związki te, wytwarzane przez gruczoł przysadki, swą budową przypominają ten najwcześniej naukowo poznany narkotyk.

Czemu służą endorfiny?

Jeżeli jednostka ma biologicznie przeżyć swój czas na tej planecie, są jej niezbędne zmysłowe sygnały ostrzegawcze, pozwalające unikać zagrożeń wynikających z nieodpowiedniej eksploatacji ciała. Wyspecjalizowana sieć nerwów, znanych jako receptory bólu reaguje impulsywnie na niekorzystne bodźce, przesyłając do dyspozycyjnych ośrodków w mózgu informację o zagrożeniu. To właśnie ból pomaga nam unikać mimowolnych samookaleczeń lub stanów przeciążenia. Ból jest nieodzownym sygnałem ostrzegawczym i jednocześnie informacją o zaburzeniach zdrowotnych naszego organizmu. Jakże często ignorujemy lub wręcz tłumimy ten sygnał…

Gdy zagrożenie mija (np. cofniemy rękę znad ognia lub wyleczymy chory narząd) i równowaga powraca, ból przestaje być potrzebny. Musi więc istnieć sposób jego wyłączania. Do tego właśnie celu służą nam naturalne, wewnętrzne opiaty. Ich wytwarzanie wzmaga się podczas intensywnego wysiłku, przedłużającego się bólu lub stresu, który uruchamia mobilizację organizmu – czyli w reakcji pt. „uciekaj albo walcz”. Receptory tych cząstek znajdują się w komórkach mózgu. Gdy wydzielone endorfiny zwiążą się ze swymi receptorami, uczucie bólu zanika i powraca stan dobrego samopoczucia. Jeżeli endorfiny wydzielą się w większej ilości, psychofizyczny komfort wzrasta. Osoby regularnie uprawiające sport – choćby w postaci codziennej gimnastyki – czują wyraźnie, że ich samopoczucie „siada” po dłuższej przerwie w ćwiczeniach. Dotyczy to nie tylko sfery fizycznej.

Endorfiny są biochemicznym odpowiednikiem stanu radości, spokoju i odprężenia; toteż wpływ emocji i cielesnych doznań jest wzajemny. Tak się składa, że morfina, heroina i inne związki opiatowe mają zdolność do naśladowania endorfin, wiążą się więc także z ich receptorami. Pierwotne i podstawowe zastosowanie tych związków jako środków uśmierzających ból poszerzyło gwałtownie swój zakres o cele psychodeliczne. Głębokie uzależnienie, jakie następuje niezależnie od przyczyny zażywania opiatów, oparte jest na stłumieniu naturalnej zdolności organizmu do produkcji endorfin. Jak widać, nie tylko nie używane narządy, ale także funkcje ulegają zanikowi, gdyż wyręczany organizm nie robi tego, czego robić nie musi. Po odstawieniu narkotyku z reguły upływa kilka tygodni, zanim rozleniwiony gruczoł podejmie swą pracę. W tym czasie ofiara nałogu cierpi wręcz okrutnie, dręczona objawami abstynencji. Faktycznie można mówić o jednym objawie – o bólu w różnych maskach, odmianach i postaciach, nawet o bólu życia…

Toteż zanim ktoś z czytających te słowa, powodowany przemożną potrzebą odczuwania błogostanu zechce sięgnąć po zastępczy egzopreparat, niech spróbuje sobie wyobrazić uporczywy, ćmiący, wręcz stomatologiczny ból „normalnie” podnoszonej do góry ręki. Może alternatywnie lepiej sobie coś regularnie potrenować? Tak zwany bieg transowy jest potwierdzeniem skuteczności fizjologicznych metod.
Trochę już pewnie znużony, a jednocześnie zaciekawiony czytelnik ma prawo zapytać wprost o związek konopi indyjskich choćby z pęczakiem. Czy naprawdę i w jaki sposób tkwimy

w kleszczach narkomanii pokarmowej?

Endorfiny – te warunkujące ból albo radość istnienia związki – są peptydami, czyli krótkimi łańcuchami zbudowanymi z aminokwasów. W przypadku białek, również zbudowanych z aminokwasów, łańcuchy te są znacznie dłuższe. Wspominając wywody dotyczące mitu nr 1 możemy zgadnąć, że nie wszystkie cząstki białka, jakie dostarczyliśmy w pożywieniu do naszego wnętrza, ulegną sprawnemu rozpadowi na pojedyncze, aminokwasowe ogniwa. W trakcie rozkładania pokarmu białko „po drodze” rozpada się na związki peptydowe, a te w większości ulegają dalszemu rozszczepieniu. Przez tzw. przypadek część nie rozłożonych (wcale lub jeszcze) peptydów ma bardzo podobną sekwencję aminokwasów do naturalnych endorfin. Otóż i mamy gotowe egzorfiny… W warunkach laboratoryjnych owe egzorfiny udało się uzyskać za pośrednictwem ludzkich enzymów trawiennych z mleka, pszenicy, kukurydzy i jęczmienia. Badania innych pokarmów trwają nadal.

Chcąc dopowiedzieć sobie dalsze losy egzorfin w organizmie, pochylmy się nad obalonym mitem nr 2 – sławiącym nasze jelita jako szczelną zbroję… Egzogenne peptydy przeniknąwszy z lekka zrzeszotowiałe ścianki, przemierzają turystycznie szlaki naszych arterii. W tej wędrówce czyhają na nie różne zasadzki – na „przystanku wątroba” dziesiątkowane są przez enzymy rozkładające białka, a w trakcie całej podróży demaskują je zwiadowcze siły układu obronnego. Specjalna legitymacja chemiczna na cząsteczce „rodzimych” endorfin daje im immunitet nietykalności wobec enzymów i przeciwciał organizmu; toteż – w przeciwieństwie do elementów napływowych – nie wzbudzają one dokuczliwych reakcji toksyczno-alergicznych. Na tej samej zasadzie nasz ustrój nie toleruje coraz większej gamy leków – nawet tych naturalnych – gdyż obciążenia środowiskowe powodują wzrastającą nadwrażliwość systemu immunologicznego i postępujące niedobory enzymów odtruwających.

Koniec drogi i początek koła

Przetrzebione egzorfiny wraz ze strumieniem krwi trafiają w końcu do swego niezamierzonego celu. Ufnie czekające, endorfinowe receptory przyjmują je jak swoje – upragnione połączenie odczuwamy często całym swoim bytem. Oczywiście daleko nam do wpadnięcia w euforię po wypiciu szklanki mleka czy spożyciu chleba – zbyt małe ilości cząstek włączone są w ten proces; toteż czując przedsmak raju, chcemy jeść jeszcze i jeszcze… Najczęściej robimy to, powiększając zarazem ilościową pulę drażniących jelita lub nie tolerowanych z innego powodu czynników zawartych w naszym przysmaku. Jednocześnie mają miejsce wymierne, rejestrowalne zmiany w funkcjonowaniu organizmu, których źródłem jest egzofinowa stymulacja. Przejawiają się wybiórczo i okresowo poprawą samopoczucia albo przynajmniej odczuciem ulgi. Do uzależnienia wystarczy… Toteż po kilku lub kilkunastu godzinach znów budzi się tęsknota za omletem, lodami lub domowym plackiem.

Egzorfiny – jako peptydy – są produktem rozkładu białek. Natomiast zdarza się często, że produkty bezbiałkowe takie jak sacharoza i tzw. używki wyzwalają w nas podobne stany, po których zwykle nadchodzi faza wzmożonego przygnębienia. Mechanizm działania tych środków polega przede wszystkim na stymulacji zarówno przeróżnych funkcji jak i produkcji wielu substancji – w tym również endorfin. Po pewnym czasie ciało nie spełnia naszych oczekiwań bez pomocy ulubionych pobudzaczy. Powtórzę – do uzależnienia wystarczy… Zarówno więc używki, do których trzeba zaliczyć izolowany cukier jak i uczulające produkty trawienia (a raczej nie-strawienia…), obarczając nas uciążliwymi efektami swoich działań zastawiają jednocześnie przyciągającą pułapkę.

Jak znaleźć drogę wyjścia?

Odpowiedź wydaje się prosta. Żyjąc we właściwy sposób dbamy przy okazji o wysoki poziom swoich endorfin. Naturalnie i odpowiednio dozowany ruch lub wysiłek – to zdrowie nie tylko fizyczne, a tzw. pozytywne myślenie i otwartość wobec rzeczywistości mogą skutecznie wyeliminować nie tylko zastępczą potrzebę pochłaniania smakołyków, ale także większość infekcji lub reumatycznych problemów (wpływ umysłu na wytwarzanie endorfin znany jest czytelnikom „WŚ” z lektury n-ru 20/29).

Prosta recepta nie jest receptą łatwą… Żłobione dzień po dniu wzorce zachowań w określonej sytuacji, miejscu lub porze skłaniają nas nieodparcie do popełnienia kolejnego nadużycia pokarmowego, a powielane z dnia na dzień nastawienie do świata, ludzi i swego losu utrwala endorfinowe i immunologiczne niedobory. Od czasu do czasu przychodzi jednak lepszy dzień… Może wtedy warto zdobyć się na wysiłek wyhamowania koła tych powiązanych ze sobą reakcji – psychiczne ssanie w dołku zalać czystą, świeżą wodą (często fałszywy głód świadczy o odwodnieniu) i opuścić choć na chwilę znaną sytuację.

Na spacerze, podwórku czy choćby w pomieszczeniu – oddychając świadomie i swobodnie – pomyślmy ciepło o naszych własnych endorfinach i poczujmy cud zwany życiem…

Artykuł ukazał się w 35 n-rze mies. „Wegetariański Świat”

ELŻBIETA KOSIŃSKA