Inulina – łagodnie słodki smak zdrowia

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że słodki smak pokarmu oznacza, że nie wpływa on najlepiej na nasze zdrowie – no, może za wyjątkiem owoców. Cukier, zamiast krzepić, okazał się odpowiedzialny za próchnicę i epidemię cukrzycy typu II, a jeden z bardziej popularnych jego zastępców, aspartam, przekształca się w organizmie między innymi w trującą formalinę…
Jednak takie przeświadczenie, jak każdy stereotyp, pod uważnym spojrzeniem okazuje się błędne. Swego czasu (28 nr. – marzec, kwiecień 2003) Nexus zamieścił obszerny artykuł na temat ksylitolu – słodziku, który zwalcza próchnicę, a nie jest to jego jedyne prozdrowotne działanie. Teraz zaprezentujemy Państwu substancję, która choć do słodzenia nadaje się w mniejszym stopniu, to jej używanie może wyraźnie osłodzić życie. Chodzi o inulinę.

Na początku wypada powiedzieć, cóż to takiego jest i skąd się bierze. Inulina należy do węglowodanów, czyli tej samej grupy związków chemicznych co sacharoza (cukier), jednak jest zupełnie inaczej zbudowana. Wyobraźmy sobie łańcuch, stosunkowo krótki, mający około 12 ogniw. Tak w przybliżeniu wygląda cząstka inuliny. Każde ogniwo, oprócz pierwszego, to molekuła fruktozy – cukru owocowego. To pierwsze natomiast jest cząsteczką glukozy. Zdarzają się cząstki inuliny mające nawet 60 ogniw, jednak ten jej rodzaj jest niesłodki i ma zastosowanie głównie w przemyśle, m. in. jako zamiennik tłuszczu. Natomiast średnia dla jej słodkiej formy wynosi właśnie około 12 i z tego powodu jest ona zaliczana do oligosacharydów (gr. oligos – niewiele, nielicznie), czyli cukrów złożonych z niewielkiej liczby podcząsteczek. Inulina występuje w naturze w niektórych roślinach, jak na przykład oman, topinambur (słonecznik bulwiasty) czy cykoria. Służy im ona jako magazyn energii, jako że poszczególne cząsteczki łańcucha są powiązane wysokoenergetycznymi wiązaniami glikozydowymi, które roślina w miarę potrzeby rozrywa za pomocą enzymów, uwalniając zawartą w nich energię. Te wiązania stanowią jedną z najważniejszych jej cech.
Dostępna na polskim rynku inulina, otrzymywana z korzenia cykorii, zawiera dodatkowo domieszkę wolnych cukrów stanowiącą około 7% jej objętości, a składającą się z fruktozy, glukozy i sacharozy. Każde 100 g inuliny zawiera też ok. 40 mg sodu, 7.5 mg potasu, 11.5 mg wapnia i 0.48 mg żelaza.
To tyle, jeśli chodzi o skalę mikroskopową. Gołym okiem możemy zobaczyć biały, drobny, pylisty proszek, który przy zetknięciu z wodą bardzo szybko ją wchłania lub się w niej rozpuszcza. Jeśli skosztujemy go trochę, poprawi się wrażenie świeżości w ustach i poczujemy słodki smak – mniej więcej 1/10 tej słodyczy, którą byśmy odczuli przy skosztowaniu tej samej ilości cukru. Tłumaczy to, dlaczego inulina nie nadaje się do słodzenia w takim stopniu jak typowe słodziki. Jednak smak stanowi w jej przypadku miły dodatek do innych, znacznie ważniejszych dla naszego zdrowia właściwości. Indeks glikemiczny inuliny wynosi 14, a kaloryczność 1.6 kcal/g, co oznacza, że bez problemów mogą ją spożywać osoby chore na cukrzycę i odchudzające się. Inulina jest błonnikiem pokarmowym, a także prebiotykiem. Co to znaczy i dlaczego tak jest dowiemy się, śledząc jej losy po spożyciu.
A zatem co się dzieje, kiedy inulina trafi do naszego przewodu pokarmowego? Otóż długo, długo nic. Wiązaniom glikozydowym nie dają rady ani enzymy zawarte w ślinie, ani soki trawienne żołądka, ani te wydzielane przez trzustkę… Dopiero bakterie zamieszkujące jelito grube potrafią sobie z nimi poradzić. Dodajmy – bakterie pożyteczne, wręcz niezbędne do funkcjonowania organizmu, jak Bifidobacterium czy Lactobaccillus. Produkują one enzymy rozrywające wiązania inuliny, ta zaś fermentując rozpada się na prostsze formy cukrów, które stanowią dla nich doskonałą pożywkę. Właśnie te dobroczynne dla pożytecznych bakterii właściwości określa słowo „prebiotyk”. Z badań naukowych wynika, że około 40% masy inuliny przekształca się w biomasę bakterii. Dalsze 40% trafia do wytwarzanych przez nie cząsteczek krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych (które między innymi pokrywają ochronną warstewką ścianki jelita grubego), a resztę stanowi w większości kwas mlekowy, pomagający m. in. ograniczyć populację bakterii gnilnych i drożdżaków. Jak widać, bardzo mała część masy inuliny trafia do krwiobiegu jako cukry, a to właśnie jest powodem jej niskiego indeksu glikemicznego i kaloryczności.
A co my z tego mamy, skoro korzystają głównie bakterie? Okazuje się, że naprawdę sporo, gdyż żyjemy z nimi w prawdziwej symbiozie. Nie bez powodu określa się je mianem „probiotyków” (z łaciny – „wspierających życie”).
Otóż pożyteczne bakterie chronią nasze jelito przed infekcjami spowodowanymi przez inne, mniej dla nas przyjazne szczepy (np. bakterie gnilne), obniżając współczynnik ph jelita, m. in. za pomocą kwasu mlekowego i produkując naturalne antybiotyki – działające też na grzyby i wirusy. Wpływają korzystnie na system immunologiczny jelita, stopień przepływu krwi przez błonę śluzową czy czynności lokalnego układu nerwowego. Inulina jest często polecana osobom chorym na celiakię (chorobę trzewną), właśnie ze względu na te właściwości. A to nie koniec, gdyż substancje wydzielane przez przyjazne szczepy mają dla nas inne korzystne skutki – jak choćby ochrona przed rakiem lub zapaleniem jelita grubego, zwiększenie wchłaniania takich kluczowych mikroelementów jak wapń, magnez, cynk czy żelazo… Stwierdzono nawet wpływ spożywania inuliny na mineralizację kości, co oznacza, że odpowiednio karmione te miłe stworzonka chronią nas również przed osteoporozą. A także, wpływając na metabolizm cholesterolu, przed niedoborami hormonów płciowych (których cholesterol jest prekursorem). Kolejne korzyści oferowane nam przez probiotyczne bakterie to pomoc w usuwaniu promieniotwórczego strontu z naszego organizmu i neutralizacja znacznej części toksyn pokarmowych (dzięki czemu nasza wątroba jest mniej obciążona). Wpływają one też na zmniejszenie wydalania azotu przez nerki oraz obniżają produkcję amoniaku w jelitach.
Kolejną korzyścią są wytwarzane przez te bakterie krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe, na przykład octowy czy propionowy. Oprócz osłaniania śluzówki jelita wpływają one na metabolizm glukozy, obniżając jej poziom we krwi, a także na metabolizm tłuszczów – z takim samym skutkiem. Są także regulatorem wzrostu oraz głównym źródłem energii dla komórek nabłonkowych okrężnicy.
Podsumować tą wyliczankę możemy jednym hasłem – karmmy przyjazne bakterie! Najlepiej inuliną…
Przy okazji należy zaznaczyć, że inulina dodana do produktów spożywczych zmniejsza de facto ich kaloryczność w określonej masie (ciasto zawierające inulinę ma mniej kalorii niż ta sama jego ilość bez tego dodatku), co czyni ją przydatną dla osób odchudzających się.
Jak widać, korzyści z jej spożywania są liczne i wyraźne. Pozostaje jeszcze pytanie, z czym to się je…
Właściwości higroskopijne inuliny czynią ją doskonałym zagęstnikiem do zup czy sosów (w miejsce tradycyjnej białej mąki), jeśli tylko przyjdzie nam ochota na przydanie im odrobiny słodyczy. Po roztarciu z olejem i dowolnymi dodatkami otrzymujemy słodką pastę (musimy jednak chronić ją przed kontaktem z wodą), którą możemy posmarować na przykład naleśnik… Sporządzony z dodatkiem inuliny oczywiście, bowiem sprawdza się ona doskonale jako składnik ciasta, dodając smaku właśnie naleśnikom, plackom, pączkom i omletom, a ciastka i ciasta (a jeśli któryś z czytelników jest na tyle ambitny, także domowy chleb), zachowują dłużej świeżość; natomiast ciasteczka przyjemniej chrupią w ustach. Inulinę możemy również dodać do wszelkiego rodzaju produktów mlecznych – w tym mleka sojowego – jak jogurt, kefir czy zsiadłe mleko. Także do deserów, takich jak budyń, kisiel, galaretka czy kogiel – mogiel… A to dlatego, że gotowana z wodą inulina zyskuje postać galaretki, a także gładkość i smarowność, dzięki czemu może częściowo zastąpić różne skrobie oraz tłuszcz – zmniejszając tym samym, jak było wspomniane, kaloryczność pokarmu. Jest też dobrym stabilizatorem emulsji (na przykład majonezów) oraz piany białkowej. W domowej kuchni można ją jeszcze dodawać do past warzywnych, twarożków, pasztetów – wszędzie tam, gdzie przyda się coś stabilizującego, zagęszczającego lub wiążącego.
Pozostaje jeszcze kwestia, ile jej możemy zjeść. Bowiem choć inulina ma cechy żywności funkcjonalnej (takiej, której działanie nie ogranicza się do dostarczania kalorii i niezbędnych składników) i teoretycznie nie trzeba się ograniczać, jednak niektóre kraje UE zalecają spożywanie do 20g inuliny dziennie. Dotyczy to zwłaszcza osób, które dopiero zaczynają swoją z nią przygodę, a to ze względu na możliwe działanie przeczyszczające, jakie niekiedy wywiera na „nieoswojone” jelita.
Tak więc na początku nie należy przesadzać, choć jeśli się już posmakuje inuliny, może to być niełatwe…

Piotr Sikorski
Artykuł ukazał się w „Nexusie”

PIOTR SIKORSKI, rocznik 1984. Wegetarianin od dziecka. Hippis racjonalista, lubi angielski humor w stylu Monty Pythona i Terry’ego Pratchetta, starego rocka, historię i architekturę.